Limburg 2015. Czas przygody.
W odróżnieniu od zeszłorocznego szaleństwa w tym roku nasz wyjazd do Limburga miał być znacznie spokojniejszy. Wyjazd w piątek, powrót w poniedziałek, kwatera stosunkowo blisko miejsca festiwalu, dwa pełne dni na miejscu. Spokój, planowanie, działania strategiczne … 😉
To co uwielbiam w życiu to przygody, miłe zaskakujące i pozytywne. To właśnie przygody pchały mnie w czasach studenckich autostopem dookoła Europy. Poznawanie ludzi, miejsc, kultury i zwyczajów oraz przygody, których nie sposób kupić. Pasję poznawania ludzi i kultur dziś również realizuję, tyle że z odrobiną dobrej whisky w kieliszku.
Limburg 2015 okazał się czasem pozytywnej przygody. Parafrazując tekst z pięknego filmu Jerzego Stuhra – przygody się zdarzają, ale tylko tym co kochają. Cóż strategia też okazała się przygodą. Jedną z największych.
Tym razem wyruszyliśmy w towarzystwie. Z nami jechał A…, a w drugim samochodzie dwóch lekarzy – P.. i A… Było wesoło (jak to z lekarzami szczególnie bywa).
Limburg, ok. godz. 16.00, Pensjonat Eva.
Co najbardziej lubicie kiedy gdzieś przyjeżdżacie po długiej podróży do nowego miejsca lub wracacie do domu? Ja miłą niespodziankę. Kogoś czekającego z kawą, obiadem, uśmiechem na ustach. 😉 Wchodzimy do pensjonatu a tam na patio dwóch gości rozkłada na stoliku whisky oczywiście i ciepło nas wita. 😉 . Piękna sytuacja. Wspólna degustacja rozpoczęła się zanim na dobre rozgościliśmy się w pokojach.
Dobrze mieć ze sobą kilka dobrych sampli / butelek. Z gośćmi pensjonatu – miłośnikami whisky z Berlina – zagrywaliśmy poszczególnymi dramami jak w grze w karty:
– Zacznijmy od Pure Malt’a, 12-sto letni ale bardzo stary pure Malt.
– Świetnie. (cisza) Bardzo ciekawy w zapachu szczególnie. To z naszej strony delikatny Caperdonich 1972 od DT
– a co powiecie na Macallana po sherry?
– całkiem, całkiem, to w takim razie … Talisker po Sherry. Nie martwcie się nie jest ostry w smaku.
– Okey, to spróbujcie tego Bowmora od Duncan Taylor,
https://www.whiskybase.com/whisky/1545/bowmore-1968-dt
– (i tu przyznam, że był szach i mat ze strony kolegów. Mnie zatkało na dłuższą chwilę. W tym Bowmorze wybuchło i rozkwitło wszystko to, czego szukałem w znacznie bardziej prestiżowych edycja – eksplozja zapachów owoców egzotycznych a w smaku ambrozja owocowa) …. ok. może nie aż tak dobre ale… Mamy ze sobą Bowmora Sea Dragona, chcecie?
– (Propozycję przywitały uśmiechy) chcemy, Bowmore Sea Dragon nawet niedobry jest … wart spróbowania.
Zaplanowana na godzinę 19-tą i ekscytująca nas chyba już od roku masterclass Glenfarclasa na którą najszybciej wyprzedały się bilety nagle przestała być aż tak ważna. No ale trzeba było się zebrać. Z kolagami z Berlina mam nadzieję, że spotkamy się na kolejnym festiwalu – w Berlinie!
A tymczasem nasi dwaj współtowarzysze – Piotr i Artur – rozlokowali się w innym luksusowym lokum i zajmowali się chowaniem prowiantu do lodówki ;). Ja wiem co wybieram z zestawienia – luksusy vs miejsce tętniące życiem.
Masterclass Glenfarclas, Limburg Villa Kanthor, 19.00 – 23.00
To chyba pachnie jak … Marihuana. (W tym momencie wszyscy zazwyczaj pytają – skąd wiesz jak pachnie Marihuana? – a Wy naprawdę nie wiecie?) Mięta, trawy, bazylia. A może i garść innych delikatnych trawiastych ziół. Mięta i jeszcze więcej mięty. Landrynki. Słodki karmel. Słodkie zioła. Ciasto. I znowu ta mięta. A może i pomarańcza, nuta cytryny. Trawa cytrynowa. …
Niesamowita whisky – Glenfarclas z 1955 roku, beczka nr 2215. Z tego powodu warto było wziąć udział w tej degustacji. Jak również z powodu zupełnie innego, bardziej „klasycznego” w moim rozumieniu Glenfarclasa z 1965 roku. Z kolei rocznik 1975 – czwarta podawana whisky tego wieczoru – była pierwszą przy której można było chwilę się zatrzymać. Wcześniejsze trzy póki co nie są godne nawet wspomnienia. Niemniej wszystkie Glenfarclasy jeszcze solidnie opiszemy. Jakość pierwszych to jednak nie to co najgorsze mogło się nam przytrafić.
„W jakich on siedzieć musiał mękach, fajka dym z cygar i butelka”. Może nie aż tak źle, ale w mojej opinii to był „Masterclas na biesiadnie” czyli po mojemu kpina z degustacji. Albo to ja podchodzę ze zbyt dużym pietyzmem do degustowania whisky sprzed 50-ciu lat. Niemniej w ciasnej, ciemnej, pachnącej piwnicy przy suto podawanych potrawach od czasu do czasu została podana whisky. Biesiadnej atmosferze dość przygrywał – o zgrozo – zgodnie z tradycją od lat zasłużony whiskowy trubadur. A że śpiewał dość głośno to rozmowa o czymkolwiek w tej atmosferze była dość utrudniona, nie wspominając spokojnego degustowania whisky i wymianie spostrzeżeń. Gdyby do atmosfery dołożyć niemieckie kiełbaski to jestem przekonany, że po chwili cała sala śpiewałaby gromko a whisky można byłoby przestać polewać.
„Bardzo Was przepraszam, ale Georga Granta nie ma z nami i dziś nie będzie. Ja jestem. Ale ja niewiele wiem więc wiele Wam nie powiem o whisky Glenfarclas. Ale mogę powiedzieć, że jak wybierałem te whisky które dziś degustujecie to było przenikliwie zimno. Wiecie miałem do dyspozycji cały magazyn, po dwadzieścia beczek z każdego rocznika. Sam jeden w tym mrozie musiałem dokonać wyboru …(i śmiech)”. Tak można skrócić opowieści właściciela Villa Kanthor. Niestety, osoby oczekujące degustacji dobrej whisky i „edukacyjnego” masterclasa jak sama nazwa wskazuje mógł się poczuć nabity w butelkę. Ludzie płacą po 100 euro za degustację i słyszą takie dyrdymały – no wstyd. Ale wiecie co na koniec powiem – i tak warto było. Obiad dobry, wieczór ciekawy a 20 ml Glenfarclasa z 1953 roku podczas festiwalu w Limburgu również kosztował 100 euro. Nie wiem kiedy po raz kolejny będzie mi dane spróbować whisky z lat 50-tych.
Jak przygoda to przygoda więc mogę powiedzieć, że lata rocznik 1953 i 1955 mają wiele ze sobą wspólnego: dużo świeżości, ziół, mięty i marihuany, a przecież dekada hippisów nastała 10 lat póćniej. Obydwa Glenfarclasy – 1953 i 1955 rocznik – oceniłem na 8 punktów.
Limburg, dzień pierwszy, przedpołudnie, Opowieść o Arturze.
Artur wchodzi w świat whisky degustacyjnej i zaczął od tzw. wysokiego „c” czyli festiwalu dla koneserów w Limburgu. Chociaż jak na lekarza przystało wiele podstawek ma opanowanych. Artur miał niewątpliwą przyjemność spędzenia pierwszej części festiwalu w Limburgu. Uwielbiam to – wprowadzanie ludzi w świat dobrej whisky.
Trasa Artura (przynajmniej ja ją tak pamiętam):
Cóż, potem trzeba było sprowadzić A… na ziemię więc dostał podstawową Caol Ilę i zwolniliśmy tempo. Niemniej A kupił na festiwalu kilka butelek. W tym rzeczonego Bowmore’a Voyage. 😉
Na zakończenie tej opowieści inny cytat: „wiecie więc że ja Was, bawiłem śpiewem swym, tylko dla zwykłej draki, w ogóle prawdy nie ma w tym, to zwykły kawał jest, darujcie to już ballady kres”.
Opowieść o Arturze została zmyślona i tej wersji się trzymajmy.
Limburg: Strategiczne zakupowanie.
Plany były takie: wszystko spokojnie obejść, porobić zdjęcia, na spokojnie posprawdzać ceny na aukcjach, w internecie i etc. i zrobić oczywiście dobre zakupy. Ponadto przez kilka osób byłem proszony o to i owo.
Pierwsza godzina festiwalu i znajduję Longmorna, GM z pięknej serie Book of Kells. Wiem, że są dobre i wiem, że są drogie. A cena przystępna za całą butelkę. Kupuję dramika (20 ml) i wręcz zwala mnie z nóg. Rewelacja. To jest to. Kupuję całą butelkę, przelatuje mi przez myśl… ale zaraz, zaraz, po co kupować na początku festiwalu? Przecież trzeba myśleć strategicznie. Postanawiam negocjować cenę, żeby cokolwiek urwać i kupić teraz. Negocjacje są krótkie – „Nein”. Nie kupuję i idę dalej. Przecież wrócę, nikt je nie wykupi na samym początku. Co więcej, jak to w strategii miało być, odchodzę z planem kupienia zarówno pełnej butelki jak i połowy otwartej butelki. Piękny plan prawda? Idę na stanowisko Włochów znanych mi z zeszłego roku.
Pierwsze symptomy kłopotów ze strategią odnośnie pełnych butelek wystąpiły już w pierwszej godzinie festiwalu, przy drugim stoisku, które na dłużej mnie zatrzymało. Na stoisku u Włochów jest kilka ciekawych i tanich na pierwszy rzut oka pozycji – po 200 euro za jakąś starą edycję Ardbega. (Spokojnie, żadne OB, żadne rocznikowe i w zielonej butelce). Tak naprawdę nie zdążyłem się dobrze przyjrzeć … ktoś po prostu pozbierał na bok kilkanaście butelek i sprzedane. Stoję i nie wiem co myśleć. Kolejne się sprzedają. Rozpoznaję przepysznego Miltonduffa z 1966 roku w bardzo dobrej cenie. Pamiętam, że oceniłem go na 9 punktów w skali 1-10. Nie tylko ja go rozpoznaję. „They both reached for the bottle”. Cóż decyzja w ułamku sekundy i zakupiony. Tym razem z rabatem. Kilka innych butelek rozpoznałem z otwartych do degustacji na dramy i zapisałem w pamięci „koniecznie zakupić sample lub końcówki butelek w dniu jutrzejszym”. W końcu otwarte butle to nie te pełne w dobrej cenie i tak szybko nie znikną. Nietsety zniknęły, np. Glen Cawdor oceniany na 96 punktów!
Wracam sprawdzić „mojego” Longmorna i … sprzedany. ;(
Zakupy dla znajomych też były utrudnione. Proszone „to i owo” to między innymi Port Ellen oficjalna edycja. Koszt 1000 euro jest w porządku. Cena 1100 euro trochę drogo. No dobra, jak dostanę szybki zwrot środków to nie widzę problemów. Na kilkadziesiąt stoisk w cenie 1100 euro są tylko dwie sztuki. Próbuję negocjować cenę – w tym przypadku „no way”. Konsultujemy się na bieżąco. „Kolega” się zastanawia. I chyba z bólem serca i przełamaniem w rozumie jest decyzja – kup. Idę kupić … i nie ma. Samo życie.
Kolejne dwa Port Elleny – tym razem od Signatory. Z rabatem za 900 euro obydwa. Cóż przesłałem koledze zdjęcia. Sprawdził, stwierdził, że dobre i w dobrej cenie. Mam kupić. Po chwili jestem zmuszony wysłac sms nastęĻującej treści: sorry, spóźniłem się – sprzedane.
Taka przygoda, jak widać nie wszystko poszło zgodnie z planem.
Limburg – strategia II czyli relacje.
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Po raz kolejny okazało się, że kluczem do sukcesu są relacje. Upragniony Longmorn znalazł się w sklepowym magazynie sklepu Scoma. Znalazło się wiele innych ciekawych pozycji na dalszych półkach. 😉
Stoisko Lion’s Whisky:
– Przepraszam, a tamtem tam z tyłu Miltonduff z 1966 to ile kosztuje?
– Tamtem Miltonduff dostępny jest tylko w całej serii Antica Casa. (6 pozycji whisky wszystkie butelkowane w 1990 roku).
– Uhm. To poproszę całą serię.
Negocjacje były bardzo udane tym razem 😉
Chwilę później przechodzę obok stoiska Whiskyauction i Thomasa Krugera, z którym wcześniej znałem się jedynie mailowo, a bezpośrednio poznaliśmy się tego samego dnia tylko wcześniej:
Thomas Kruger: Co tam masz?
– Serię Antica Casa
– Za ile?
– … (podaję zawyżoną cenę)
– słuchaj, gwarantuję Ci, że za dwa razy tyle sprzedasz na aukcji.
– ale one nie są na sprzedaż!
– To sam Miltonduff z Longmornem. Sprzedaj te a reszta wyjdzie Ci gratis.
– Sorry, ale zamierzam je wypić z przyjaciółmi. 😉
Cóż decyzja odnośnie zakupu była trudna, ale jak widać ta konwersacja upewniła mnie, że zakup był dobry.
Spójrzmy na statystyki:
Z drugiej strony przyznam, że na często zadawane pytanie od znajomych w Limburgu: Co kupić jako inwestycję? Odpowiadałem i wskazywałem wielokrotnie na różne rzeczy. Oglądaliśmy i odkładaliśmy na miejsce. Ale okazji za pół ceny nie było. I nic dziwnego, przecież gdzie jak gdzie, ale w Limburgu wystawcy z reguły znają wartość swojego towaru. Czas pokaże, czy warto było kupić Port Ellen od The Bottlers lub Signatory czy starego Bowmore’a.
Co ciekawe niektórzy z naszej piątki (a taki właściciel świeżo nabytych 6 butelek, a domowa kolekcja liczy niespełna 80 sztuk!) podczas powrotu wciąż byli niezadowoleni: cholera, a mogłem jeszcze kupić to i tamto. Za późno się za zakupy zabrałem. Na festiwalu w Berlinie szybciej biorę się za zakupy. 😉
Nie ma róży bez kolców. Wcale nie wszystko nam się udało. Ale o tych wszystkich negocjacjach co nie wyszły, nie piszemy ;). Gdy patrzymy na różową różę to kto widzi kolce?
Limburg dzień II – Piękne miasto.
Piękne miasto warte obejrzenia. Wspaniała architektura, ciasne zabudowania i wąskie uliczki. Rzeka, mosty i mosteczki. A nad wszystkim góruje katedra. Ten rozdział jest bez słów – zapraszam do galerii zdjęć.
Limburg i przypadkowi ludzie.
Festiwal jaki jest, każdy wie. 😉 ale jak się okazuje nie każdy. Zaskoczyła mnie napotkana pewna grupa biznesmenów, sklepikarzy i ekspertów, zupełnie nieprzygotowana na ten festiwal. Mówiąc językiem Stanisława Tyma z pewnego felietonu o Ministrze Służb Specjalnych – Pałubickim: myślałem, że będzie „cichociemny”, a okazał się „niewidomy”. Jednym słowem okazali się całkowicie przypadkowi.
Czy wyobrażacie sobie dobry festiwal na którym nie ma ludzi? Gdzie przy najciekawszych stoiskach nie ma tłoku? Gdzie butelkowaną wodę rozdają za darmo? Akurat Whisky Warsaw Fest to chlubny wyjątek w tym zakresie.
Limburg jako festiwal dla koneserów jest piękny i idealny. Co nie znaczy, że nie ma wad i kolejek w toalecie. Tylko ludzie, którzy trafiają tam przypadkiem oczekują pustek, spokojnych rozmów w cztery oczy z ludźmi przy stoiskach, klimatyzowanych pomieszczeń, bo przecież w kurtkach gorąco. No a kurtki trzeba mieć nawet w ciepłą pogodę, jak się dojeżdża pociągiem na przykład z Frankfurtu nad Menem.
Kilka rad dla osób, które wybierają się na festiwal w przyszłym roku:
Limburg: Moja przygoda z whisky.
Opowieść o tej najpiękniejszej festiwalowej przygodzie ukaże się już niebawem w kolejnym odcinku. 😉
Pełna relacja zdjęciowa do obejrzenia tu – 360 zdjęć. Wprawne oko wypatrzy wiele ciekawostek.
Wszelkie komentarze, uwagi i pytania mile widziane.
Tagi: Festiwal, Limburg, Whisky, whiskyfair, whiskymywife
Super opis i bardzo duzo ciekawych informacji. Czekamy zatem na więcej i trzeba kolejny raz obejrzeć Wasze zdjęcia 🙂