Do Berlina wyruszyliśmy w sobotę rano. Nasza wyprawa na festiwale whisky w Berlinie przebiegła stosukowo łatwo, lekko i przyjemnie. Trasa Warszawa – Berlin pokonana w 5 niezbyt męczących godzin w sobotni poranek. Jechaliśmy na dwa festiwale whisky organizowane w tym samym czasie i w tym samym mieście. Dla nas to jednak nie była jedna impreza. Dość sporo różnic. I aż szkoda, ze ludzie jak to ludzie się zwaśnili i nie połączyli sił. Wybierając się na festiwale mieliśmy kilka istotnych celów:
Dwa festiwale w jednym czasie w jednym mieście. Czyli od porównania nie uciekniemy.
Na miejsce przybyliśmy stosunkowo wcześnie – ok. 11.00 czyli aż na dwie godziny przed rozpoczęciem festiwalu. I miało to same plusy. Swobodnie mogliśmy wejść na teren festiwalu i usiąść przy jednym z centralnie położonych stolików. No właśnie, festiwal, a właściwie kilkanaście wystawowych namiotów rozlokowanych było dookoła centralnej polany, na której stały stoliki. Ponadto było jeszcze zaledwie kilka małych festiwalowych alejek dookoła. Wszędzie blisko. Wszędzie pełno zieleni i rzeka, do której co jakiś czas przybijały barki. Spotkaliśmy również nowożeńców, którzy właśnie na taką barkę wsiadali. A wszystko to w bardzo ciepłe, słoneczne przedpołudnie. Istna sielanka. W końcu to jednak festiwal whisky. Wczesny przyjazd umożliwił nam spokojne zapoznanie się z częścią wystawców. Dłuższe rozmowy na luzie i wymianę wizytówek. Trochę też mogliśmy odczuć, że Polska jest jeszcze trochę dla nich egzotycznym krajem w kontekście whisky. Mogliśmy to poznać po bardzo pozytywnych reakcjach na wieść, że na festiwal przyjechaliśmy specjalnie z Warszawy. Jednak to jeszcze nie jest normą … Nie wiem jak to interpretować. Szwedzka MacKmyra … Chyba na dziś wiemy wszystko co dotyczy zainwestowanie w beczkę szwedzkiej whisky. Cóż wzięliśmy komplet próbek degustacyjnych (tzw. sampli) i przekonamy się co sobą reprezentują. Niestety, w ten sobotni poranek dowiedzieliśmy się, że absolutnie nic sobą nie reprezentował 6-letni Talisker ani podobno 18 letnia Glenfarclas Passion, wybierana przez Grantsów. Szczególnie Glenfarclas mocno mnie rozczarował, gdyż pachniał pięknie. Ukradkiem pozbyliśmy się zawartości. 😉 Tak trzeba robić, gdyż, przynajmniej wg nas nie ma co się męczyć czymś niesmacznym. W tym przypadku można powiedzieć, że niestety, zapoznani wystawcy polewali dramy ponad normę.
Na pierwszy rzut oka na Kopenicker’rze było zaledwie kilka stoisk wartych większej uwagi. Kilkanaście pozostałych było zaledwie wypełniaczem przestrzeni. Można powiedzieć, że całe szczęście, że przyjechaliśmy znacznie wcześniej i mogliśmy spokojnie porozmawiać, gdyż inaczej festiwal jako taki mógł rozczarować.
Jednym z najciekawszych stoisk był Finest-Whisky, gdzie faktycznie uginało się od rarytasów, we wszelkich możliwych cenach. Stare PE, Macallany, Ardbegi, i etc. Oczywiście zakupiliśmy kilka staroci … na jakiś fajny długi wieczór. Oprócz sampli można było spokojnie porozmawiać o rynku i różnych wypustach. Na tym stoisku Grzegorz zakupił jakieś niespodzianki dla mnie, który ma mnie zaskoczyć podczas degustacji.
W okolicy festiwalu nie było gdzie zaparkować. W środku tego zupełnie innego, surowego placu po fabrykach i byłych magazynach było naprawdę tłumnie i (niestety) tłum gęstniał jeszcze bardziej z każdą chwilą. Lokalizacja Whisky-Herbst przytłaczała, przypominając wielki plac, bez odrobiny cienia. Pozornie znacznie większa ilość wystawców i uczestników też wpływała przytłaczająco. Na pewno na tę różnicę miał również wpływ pory odwiedzania festiwalu – po prostu więcej ludzi wybrało się nań po południu, preferując degustowanie w drugiej połowie dnia. Chociaż znam takich którzy preferują odwrotnie.
Znacznie większa przestrzeń tego festiwalu uformowanego w formie ulicy z jednej strony sprzyjała orientacji i przemieszczaniu się tłumów. Z drugiej strony ciężko było o spokojniejsze miejsce. Tak jak na Kopenicker, było kilka stoisk z zakresu mydło i powidło oraz więcej oficjalnych przedstawicieli. Na stoiskach prezentowane były m. in.: Laphroaig, Bowmore, Highland Park, Balvenie, Glenfiddich, stajnia Diageo (m. in. PE, Brora, Lagavulin, Talisker, Convalmore etc). Było również stoisko Kavalan’a, które pewnie będzie i w Polsce, Suntory, czy takiej ciekawostki na rynku whisky jak Lost Destilleries. W większości te stoiska były po prostu nudne. Tłok jednocześnie utrudniał dłuższe dyskusje i rozmowy co sprawiało, że były jeszcze nudniejsze. Jednak kilka stoisk z wyborem whisky naprawdę rzadkich lub/i intensywnie drożejących wynagradzało wszystko mi pokazywało dlaczego warto pielgrzymować na festiwal whisky. Tych kilka stoisk to zaledwie trzy miejsca, gdzie spotkaliśmy starych znajomych z Limburga.
Stoisko JWWW oprócz kompletu własnych rzeczy miało sporo ciekawostek i rarytasów. W zasadzie pełen przegląd Karuizawy z serii Coktailowej, tak cenionej przez kolekcjonerów, w cenie poniżej 10 euro za drama (ok. 20 ml). Pozycja absolutnie obowiązkowa. Zdecydowaliśmy się wziąć pełen przegląd nieznanej nam Japonii w postaci sampli do domu. Tym, którzy zapytają o roczniki 1969 i 1970 odpowiem: spokojnie, degustowane już w Limburgu, z tych samych butelek ;). Co ciekawe te whisky dzieli zaledwie rok a jakościowa przepaść przynajmniej w mojej opinii. Ponadto warto wspomnieć miły Polski akcent. Właściciel usłyszawszy, ze jesteśmy z Polski od razu zarekomendował nam polski sklep – bestwhiskymarket. To miło, że prowadzący sklep Daniel, jest coraz bardziej znany. Kolejnym stoiskiem wartym kilkukrotnego podejście było tzw. stanowisko Holendrów z tzw. Dutch Connection. I w zasadzie wszędzie gdzie o coś pytaliśmy padała odpowiedź: My nie mamy – idźcie do Holendrów lub JWWW. Widać kto ma markę. 😉
Nam było miło spotkać po raz kolejny Holenderskiego miłośnika Macallanów i powspominać rocznik 1955, który piliśmy w Limburgu. Butelka tego trunku niestety już się skończyła, ale …”Relax, I bought another one, however for 1500 euro, but it’s worth every money”. 😉 Mogę jedynie zdradzić, że przy tym stoisku kupiliśmy najdroższe sample. Z Grzegorzem robimy postanowiliśmy zrobić sobie takie małe zawody: każdy z nas miał kupić 2 sample z górnej półki i nie mówić drugiemu co to jest. 😉 Któregoś wieczora otworzymy nasze rarytasy i wtedy zdradzimy co mamy. 😉 Szacowne roczniki zapewne. (Jeden z dedykacją dla JackaBee). Dość ciekawym przerywnikiem wzbogacającym festiwal była aukcja whisky, gdzie uczestnicy mogli przebijać się walcząc o aktualnie proponowaną pozycję. I prestiż zakupu na oczach wszystkich. Ceny, cóż, zamiast niższych na aukcji podczas festiwalu kończyły się wyżej. Np. Balvenie TUN 1401 edycja 8 został sprzedany za 330 euro. Niemniej ta formuła zdecydowanie przerywała monotonnie. Innym ciekawym wydarzeniem był obowiązkowy koncert szkockich dudziarzy. Żeby jednak nie zanudzać zbyt długimi opowieściami na koniec chciałbym się odnieść do postawionych wcześniej celów …
Podsumowując, zdecydowanie warto było przyjechać do Berlina. Jakkolwiek mam takie odczucie, że oficjalne stoiska rozczarowywały. I co z tego, że było 6 aktualnych Kavalanów, Laphroigów, podstawki Balvenie czy Glenfiddich. Te stoiska … hmm. Często powinny stać w supermarketach. Ostro – wiem. Ale tam jest miejsce dla promocyjnych stoisk wielkich koncernów, które przecież mogą częstować bywalców, tak jak firma Danone częstuje jogurtami, a Lavazza kawą. Wymagania jednak rosną w miarę degustowania. Ponieważ nie da się spróbować wszystkiego trzeba dokonywać selekcji.
Festiwale, a sprawa Polska. 😉 W naszym kraju szczęśliwie obrodziło w dwa pierwsze festiwale w jednym roku: Festiwal Whisky w Jastrzębiej Górze i Warsaw Whisky Fest. Boję się jednak, że te festiwale będą bardziej marketowe i promocyjne niż skierowane do koneserów. To nic. Powiem szczerze, ze lepsze takie niż żadne i od czegoś trzeba zacząć. No i co z tego, że być może nie będzie takiego wyboru rarytasów jak w Berlinie czy Limburgu. Będzie jak będzie, po raz pierwszy w Warszawie. Trzeba dopingować i trzymać kciuki. Być może najtrudniej na naszych polskich festiwalach będzie zadowolić koneserów, i to jeszcze długo. Nas niestety, i to „niestety jest szczere i bolesne”, nas nie oczaruje stoisko Taliskera na którym wiecznie padał deszcz (Festiwal whisky w Jastrzębiej Górze) czy darmowy Glenfarclas 10. Ku przestrodze podam przykład stoiska Diageo w Berlinie: było puste chociaż uginało się od rarytasów. Tak się dzieje, gdy ceny są tzw. zaporowe. I można robić takie Masterclassy jak Tomatina w Limburgu (niechlubny Limburski wyjątek), służący wyłącznie promocji aktualnych produktów tej marki. Można promować produkty marki, oczywiście, ale dla przyzwoitości wypadałoby dodać kilka nie osiągalnych unikatów, a przynajmniej jeden. A pierwszy festiwal powinien być zorganizowany z przytupem zarówno dla osób początkujących jak i koneserów. Cóż, można bronić się tezą, że warto, a nawet trzeba próbować wszystkiego. W mojej opinii jednak nie warto i nie trzeba … szkoda zdrowia i pieniędzy. Niemniej trzymam kciuki za Polskie festiwale. Jako Whiskymywife.pl będziemy wspierali i promowali takie wydarzenia bez względu na ich formułę. Warto edukować o whisky i uczyć kultury przeżywania tej przygody. Zarówno Andrzej Kubiś (Festiwal Whisky Jastrzębia Góra) jak i Jarosław Buss (Warsaw Whisky Fest) to wielcy pasjonaci Szkocji i szkockiej więc trzymam kciuki, że w szerokiej ofercie festiwalowej znajdzie się również coś dla koneserów.
https://www.warsawwhiskyfest.com/pl/2014/aktualnosci Pierwszy festiwal whisky w Warszawie. Organizatorzy zapewniają wiele atrakcji, promocji i ciekawych masterclass. Naprawdę warto przyjechać zobaczyć jak będzie, a organizatorom i wystawcom pokazać, że miłośnicy whisky w Polsce są w sile. Już niedługo napiszemy nasz mały promocyjny przewodnik o Warsaw Whisky Fest. A w przyszłości, no cóż, może doczekamy się takich pięknych festiwalowych edycji jak Karuizawy przygotowane na Whisky Show w Londynie organizowany przez TWE. Najpierw musimy pomóc odnieść sukces organizatorom, stawiając się jak najliczniej. Cóż w myśl zasady, że obrazy mówią więcej niż 1000 słów zapraszamy do obejrzenia serii zdjęć. Kolejne międzynarodowe festiwale? My będziemy – zapraszamy z nami na wyjazd.
Tagi: Dram, festiwal whisky, koponicker, whiskyherbst
Najnowsze komentarze