Limburg 2014 – relacja

W tym szaleństwie …

Vini, Vidi, Vici… Tak możemy stwierdzić po powrocie z jednego z najciekawszych festiwali whisky słodowej na świecie.

W ostatni piątek czyli 17 maja wyruszyliśmy autem do pięknego Limburga, który słynie ze średniowiecznego zamku, a także wspaniałej katedry wybudowanej tuż obok. Jest to przepiękne miasteczko z wielką historią i na co dzień przybywa tam wiele turystów by zwiedzić miejscowe zabytki. Ale raz do roku wiosną miasto opanowywane jest przez miłośników whisky słodowej zjeżdżających się z całej Europy. W tym roku w końcu i my się pojawiliśmy. By tak się stało przejechaliśmy 1100 km, spaliliśmy 78 litrów ropy, wypiliśmy 4 kawy i przesłuchaliśmy około 10 płyt. Odległość jest dosyć spora ale trzeba zaznaczyć, że droga jest bardzo dobra bo w zdecydowanej większości są to autostrady. Odliczając czas na sen jechaliśmy około 9 godzin i nie napotkaliśmy żadnych przeszkód, a wjeżdzając do miast już wiedzieliśmy, że to właściwe miejsce bo już daleka słychać było szkockie kobzy. Jak dotarliśmy na miejsce przywitał nas tłum ludzi i trzeba przyznać, że dopiero wieczorem zrobiło się trochę spokojniej. Po kupieniu biletu za 10 Euro poczuliśmy się jak dzieci w sklepie z czekoladą. Chcieliśmy iść i w prawo i w lewo a taże przed siebie. Totalne szaleństwo bo i wystawców było tak dużo i tak ciekawych, że naprawdę dopiero po godzinie trochę się uspokoiliśmy i zaczęliśmy spokojne zwiedzanie. W tym roku wystawców było prawie 80 i w odróżnieniu od większości tego typu festiwalów zdecydowaną większość stanowili niezależni botllerzy. Byli i wielcy graczy jak Signatory, Adelphi czy Cadenheads ale także zupełni nowicjusze w tym zestawieniu jak Malbarn.  Wśród wystawców można było też znaleźć sporo sklepów z whisky, fascynatów whisky udostępniających swoje kolekcje a także…malarzy, których whisky zafascynowały do tworzenia sztuki.

W tym szaleństwie jest metoda. Wracaliśmy całą niedzielę – w domu no 19.00. W poniedziałek w naszym podstawowym życiu zawodowym ważne wydarzenia. Szaleństwo. Ale wiecie co – warto było. A oto dlaczego:

Co mnie zachwyciło – okiem Daniela?

Whisky i ludzie. Może to oczywiste, a jednak.

Zacznijmy od ludzi. Z jednej strony tłumy, a my tłumów nie lubimy. Jednak, gdyby było pusto byłoby gorzej. W tłumie można było spotkać znajomych z whiskybase, facebooka, czy sklepów z którymi współpracowaliśmy. Można było poznać też nieznajomych. A wszystko w maksymalnie serdecznej atmosferze. Jedni znajomi polecali nas innym znajomym i tak krąg się powiększał. A może w czerwcu wpadniecie do nas na przegląd Ardbega (kuszące), albo na Lindores, a  za rok w marcu (tylko dlaczego w marcu) robimy stare Islay i już się namawiamy kto i co. Och i ach. Potrafi to wciągnąć.

Od żartu do Macallana 1954 … Tak, przy stoisku jednego z kolekcjonerów z bogatym wyborem starych Macallanów pozwoliłem sobie na żart pytając: Który z nich jest dobry, bo jeszcze dobrego nie piłem. Z miejsca mi polano 18 letniego Macallana z 1954 roku. Gratis. Potem oczywiście dokonywaliśmy zakupów przy tym stoisku. Było widać, czym się różni miłośnik i kolekcjoner od sprzedawcy. Miłośnicy polewali znacznie powyżej kreski.

Wybór whisky był absolutnie szokujący i szybko można było stracić fortunę. Potrzebna była  strategia – popatrzenie czy chce się pić sławy i legendy, starocie, a może coś co z dumą stoi w barku? Na drugim biegunie pełen wybór tanich i aktualnych rzeczy. To też wartościowe – zrobienie przeglądu co aktualnie jest oferowane. Najtańsze dramy były od 3 euro. Najdroższy jaki dojrzałem za 120. Najdroższy jaki spróbowaliśmy – 30.

Próbowana whisky. Wiem, że to może nie brzmi zbyt skromnie, ale takie są fakty, więc wybaczcie to co poniżej. To chyba też sedno festiwalu. Dobre ale nie wybitne wprowadzenie od Strathmill z serii Old Train Line. Karuizawa 1970 – porażka. I szybka myśl, że może festiwal jest do picia, a nie do degustowania. Potem łyk Karuizawy 1969. Różnica roku okazała się różnicą kolosalną. Festiwal jakby się zatrzymał. Port Ellen od Maltbarn. Po znajomości od Martina. Warto było przyjechać, aby po wielu prowadzonych zakupach w imieniu grupy warszawskiej móc pogadać osobiście. Martin kiedyś mnie zaskoczył, bo wysłał nam whisky za … (nie mogę napisać tej cyfry) zanim otrzymał od nas wpłatę. To jest zaufanie. A teraz powiem szczerze. Port Ellen od Maltbarn otworzyła inny wymiar przestrzeni.  Wtedy pierwszy mądry zakup, sample Highland Park z lat 60-tych i Ardbeg z lat 70-tych. Potem masterclas Tomatina i pikowanie w dół – szczegóły w oddzielnym opisie.  Potem kolejne szaleństwa. 2 x Bowmore, szczególnie ten drugi zapadł w pamięć, 21 letni z lat 70-tych. Glenlossie. Springbank x 2. Coś od Alembik Classic – zapytałem o tego fenomenalnego springbanka z winnym wykończeniem. Nie było, ale od razu dostałem coś innego. Nie warte zapamiętania. I na koniec coś cudownego. Nie zdradzę, bo stoi w barku. Wziąłem większą ilość i dawałem spróbować. Wszyscy zachwyceni i strzelali – stare Islay po sherry?, lata 60-te, stary Macallan? Czy to magia festiwalu tak zadziałała, czy jest takie pyszne naprawdę? Zobaczymy za czas jakiś.

W tym szaleństwie jest metoda. Niestety byliśmy krótko. Sytuacja zawodowa nie pozwoliła na pełne czerpanie z uroków festiwalu. Jeden dzień to za mało. Plany na kolejny rok już są. Będzie się działo.

Podstawy dla niewtajemniczonych. 

Festiwal w Limburgu to impreza dla koneserów i kolekcjonerów przede wszystkim. Tak nam reklamowano i tak było. Nocleg najlepiej zamówić jak najwcześniej. Ponoć w 2-3 dni od ogłoszenia festiwalu wszystkie miejsca w mmieście są wyprzedane. My mieszkaliśmy w odległej o 7 km małej wiosce u bardzo sympatycznej gospodynie (gospodarz poczęstował nas Bunną, którą jak twierdzi dostał od jednego z organizatorów festiwali, a warta jest 600 euro. Niewiem jaka jej wartość w euro, ale na skali to minimum 7. Tak złożonej i wielowartswowej Bunny przed śniadaniem jeszcze nie piliśmy).

Wejście na festiwal kosztuje tylko 10 euro za dzień. Początkowo jest kolejka, ale szybko znika. Równie szybko zniknęły bilety na masterclasy. Udało nam się kupić tylko dwa. Z dzisiejszej perspektywy możemy powiedzieć – całe szczęście. Festiwal sam w sobie jest ciekawy i jedna zorganizowana degustacja w trakcie jest w sam raz.

Wchodząc na festiwal otrzymuje się kieliszek i stempel. Potem do wyboru jest ok. 80-ciu stoisk, z których prawie każdy oferuje ciekawe dramy. Tak jak pisałem – w cenach od 3 euro. Dobrze jest mieć własne buteleczki samplowe – nie wszystkie stoiska takimi dysponują. Nalewanie do buteleczek jest ogólną normą. Szczerze to najlepiej byłoby spokojnie lub z pierwszym dramem wszystko obejść. Pospisywać ceny interesujących nas pozycji, poobserwować, posprawdzać. pogadać z wystawcami. Wybór jest takl duży, że strategia jest konieczna inaczej można pójść z torbami. My szczęśliwie mieliśmy limity budżetowe w gotówce. 😉 Co nie uchroniło nas od skorzystania z bankomatu, ale tylko raz!

Można powiedzieć – co stoisko to obyczaj. Przy większości można bez problemu brać butelki, powąchać przed zakupem, zrobić zdjęcie i etc. Przy niektórych niestety nie. A szkkoda. Tam nie kupowaliśmy.

Warto pytać i rozmawiać. Wystawcy chętnie sugerują ciekawe rzeczy, wyciągaję dodatkowe butle z pudeł i etc. Rabatów w zasadzie nikt nie daje.

Zostając do końca można kupić końcówki w butelkach w dobrych cenach. Czasami warto.

Kiedy w Polsce?

Zachwyceni Limburgiem zastanawiamy się kiedy taki festiwal zrobić w Polsce, w Warszawie. Na koniec sierpnia festiwal będzie w Jastrzębiej Górze. Trzymamy kciuki aby się udało.

My festiwal w Warszawie spróbujemy zrobić, jeśli nie w 2015 to w 2016r. Na dziś nie martwię się o wystawców – sklepy i etc. Zastanawiam się jaka może być formuła na przyciągnięcie kolekcjonerów, którzy udostępnią unikatowe okazy. Na dziś najważniejsze wydaje mi się być zdobycie publiczności – uczestników. Festiwal przecież nie może być pusty.

Zainteresowanych współpracą przy myśleniu o polskim festiwalu w Warszawie już dziś prosimy o kontakt.

Kończąc relację z Limburga zapraszamy i zachęcamy wszystkich do odwiedzenia festiwalu za rok. My też tam będziemy.

Zachęcamy do obejrzenia bogatej relacji fotograficznej z wyjazdu.

danielmccoy

 

Miłego oglądania zdjęć.

komentarze do “Limburg 2014 – relacja”

  1. Daniel pisze:

    Ciekawe kto Wam te bilety na Masterclasses kupił 🙂 ???

    • Grzegorz Nowicki pisze:

      Pewnie Ci sami co polali pysznego Port Charlotte 🙂