Rozpoczynamy relację z wycieczki na Islay. Jeszcze na Lotnisku w Modlinie. Wieczorny lot do Glasgow aby jutro skoro świt ruszyć ku naszemu przeznaczeniu. Oczekiwania są, dreszczyk emocji też. Wycieczka pod hasłem Peaty But Tasty. Do końca się zastanawialiśmy czy nie powinno być Peaty and Tasty. Ostatecznie who cares? Ale moim zdaniem „but” jest tu kluczowe, bo większość peaty nie jest dla mnie tasty, tylko jednowymiarowe peaty 😉
Plan wycieczki jest prosty – poniżej w kolejności przypadkowej.
1. Lagavulin
2. Ardbeg
3. Bowmore (mimo wszystko mój faworyt – dlaczego mimo wszystko o tym później)
4. Laphroaig
5. Kilchoman
6. Bunnahabhain
7. Caol Ila
8. Jura przy okazji
9. Port Ellen … tak, tam będziemy nocowali i pewni co nieco też się znajdzie.
Poza tym naprawdę fajnie się bawić.
Jest nas ósemka. Wszyscy liczą, że będzie się działo.
Kolejności nie zdradzamy ani gdzie jaka degustację mamy (podstawową, czy średnią, czy najbardziej zaawansowaną).
Gdzie Wy byście chcieli najbardziej być i gdzie byście wzięli degustację „VIP”?
A Bowmore … wiele osób znam, którzy odradzają tę destylarnię, że słaba opieka, średnimi whisky częstują i etc. Zobaczymy czy tej ósemce uda się przełamać tę nienawistną passę w Bowmorze????
Poranek, Czwartek, godz. 8.00, drugi dzień wyprawy. (Daniel)
Tak, wczoraj minął pierwszy dzień i jak go wspominam mam mętlik w głowie. A więc było tak … Na pierwszym plan wysuwa się absolutnie mega kosmiczna kolacja z owoców morza u Kevina. I to piszę ja, który z owocami morza do tej pory miał niewiele wspólnego, i stosunkowo daleko się od nich trzymał. REWELACJA. Kto był niech wspomina. Małże świętego Jakuba w gulaszowej zupie, potem po homarze (całym na głowę) i nieprzejedzonej ilości krewetek. Wszystko obficie podlane Laphroaigiem 10. I wiecie co – był pyszny.
Wczorajszy dzień był też dniem drogi. Przejechaliśmy z Glasgow do odprawy promowej w Kennacraig robiąc po drodze małe zakupy w jeszcze mniejszym sklepie w miejscowości Tarbert. Dwie rzeczy trzeba nadmienić – absolutnie piękne widoki z nisko zawieszonymi chmurami w połowie gór. Niestety dość szybko te chmury zaczęły się skraplać i padało w zasadzie non stop do północy. O tej godzinie zakończyliśmy spacery po Port Ellen. Tak mieszkamy w miejscowości Port Ellen w B&B u fantastycznego Kevina.
Wczoraj odwiedziliśmy destylarnię Caol Ila. Mieliśmy tam Private Tour ze standardową degustacją, ale Nigel dał radę. Na pierwszy plan z degustowanych whisky wybiły się Caol Ila Feis Ile 2013 (!) oraz wersja 15 letnia Unpeated. Grupa podzieliła się w decyzjach „która lepsza” i tak samo w zakupach. My zakupiliśmy jeszcze wersją Cail Ila Feis Ile 2016 i zobaczymy wkrótce co jest warta. Ja nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć jak smakowały gdyż tego dnia prowadziłem 🙁 ale mam zestaw sampli i już wkrótce przysiądę do nich na nowo.
A destylarnia jak destylarnia. Nigel przemiło nas oprowadził, ale same budynki ani piękne ani ciekawe. Architektura z lat 70-tych kiedy została ona przebudowana. Mnie osobiście przypominała Clynelisha. Zdjęć niestety nie wolno było robić a szkoda, bo still house robił wrażenie. Alembiki na tle morza gdyż jedna ściana jest w zasadzie cała przeszklona.
Na tym kończę siadając do śniadania. Wkrótce kilka zdjęć z wczoraj. Dobra wiadomość … Dziś Lagavulin i Laphroig w wypasionych wersjach. Po południu będziemy zionąć torfem./Daniel
Jest czwartek wieczór 7 lipca i siedzimy już spokojnie w bazie sącząc Laphroaiga na przemian z miejscowym piwem i odpoczywamy ale jak widać na zdjęciu poniżej widok mamy nie najgorszy:)
Dzisiaj było sporo atrakcji bo jak mogło być inaczej skoro odwiedziliśmy Lagavulina i Laphroaiga. Już wczoraj przemiła przewodniczka (prowadząca zresztą bloga ) ostrzegała nas by przed Warehouse Degustation w Lagavulinie zjeść porządne śniadania. Nie musiała nam zresztą tego doradzać bo właściciel naszego B&B bardzo dba o to by nasza waga się zwiększyła w trakcie urlopu a śniadania są delikatnie mówiąc okazałe. Więc po śniadaniu podjechaliśmy do Lagavulina i mieliśmy zaplanowany tam Private Tour po destylarni. Na Islay jestem po raz 3 ale po raz pierwszy udało się zwiedzić całą tą wyjątkową destylarnię – piękne miejsce ale niestety jak w każdej destylarni z Diageo zdjęcia w środku są zakazane jakby każde naciśnięcie spustu aparatu groziło nieodwracalnymi zmianami w całym zakładzie. Co nie zmienia faktu, iż prowadził nas doświadczony pracownik i kompetentnie, z dowcipem odpowiadał na wszelkie nasze pytania. Lagavulin w odróżnieniu od Caoli Ila ma przeciwne proporcje produkcji dla SM bo aż 75% produkcji jest przeznaczone na whisky Single Malt co widać też w większej dbałości o niektóre procesy produkcji jak np. dłuższą fermentację. Od razu po wzięliśmy udział w degustacji prowadzonej przez legendarnego szefa magazynu Lagavulina Iana Macarthura.
Muszę przyznać, iż ta sama degustacje z przed kilku lat wspominam lepiej ale i wtedy moje oczekiwania i doświadczenia były mniejsze. Tak czy inaczej to było fantastyczna degustacja prowadzona w głównym magazynie a whisky była podawana prosto z beczek. Co piliśmy:
1. Lagavulin 2004 12 yo 52,5%
Z. Delikatna, owocowa, torfowa
S. Płaska ale przyjemna, łagodna, torfw alez owocami, jagody
F: raczej krótki Owocowy ale mało intensywny
Ocena: 3,5
2.Lagavulin 2002 14yo 54,6%
Z. Cytrusy, pieprz, wanilia – ostry dym
S. Lepiej, delikatna, wanilia, cynamon
F: całkiem długi, słodki
Ocena: 4,5
3.Lagavulin 1998 18yo 57,5%
Z. Owocowy, jabłkowy, suszone owocem gruszki i cytusy
S. Bogatsza, bardziej esencjonalna, przyprawy
F: Intensywny, waniliowy
Ocena: 4,5
4.Lagavulin 1992 23yo 56,4%
Z. Słodka landrynkowa, kardamon,
S. Delikatny dym, jeżyny, śliwki wędzone, wiśnie
F: bardzo długi, czekoladowo-wiśniowy
Ocena: 6,5
5. Lagavulin 1982 34yo 55,2%
Notek już nie ma 🙂 Ale dla mnie nr 1 – ocena 7!
Piękne chwille tam spędziliśmy! A że pogoda dopisała to spacerkiem poszliśmy do restauracji nr 1 na wyspie, która znajduje się w…Ardbegu!
Po chwili przerwy czas na kolejne atrakcji czyli w moim osobistym rankingu destylarnia nr 2 na wyspie czyli Laphroaig. Zwiedzanie jak zwykle super a uczestniczę w nim już 3 raz. Sporym plusem Laphroaiga jest, że prawie 20% słodowania jęczmienia odbywa się na miejscu a ciepły słód jęczmienny to lepsza przekąska od czegokolwiek – stąd taki uśmiech na zdjęciu:)
Ciekawostką jest fakt, iż w Laphroaigu mają nieparzysta liczbę alembików czyli 3 większe Wash Stills i 4 mniejsze Spiryt Still. To jedna z moich ulubionych hali alembików.
Po zwiedzaniu Premium Tasting a zestaw był naprawdę fajny i żadna nota nie spadła poniżej 4 – do tej pory próbuje wybrać zwycięzcę między Cairdeas butelkowanym w 2009 roku na festiwal Feils Ile a wersją dostępną tylko i wyłącznie w destylarni czyli rozlany do beczki 1998 a do butelki w 2015 roku oczywiście w cask strength. Noty w granicach 6-7. Spory minus degustacji to 19-latka, która ją prowadziła. Dziewczyna bardzo miła ale moje oczekiwania są takie, że degustacje tego typu powinna prowadzić osoba z większą wiedzą i doświadczeniem.
Co do whisky to i tak wszystko przebił Laphroaig 25yo rozlany na nasze pożegnanie. Trzeba szczerze powiedzieć, że mało jest destylarni tak przyjażnie nastawionych do turystów – byłem tu już 3 raz i z a każdym razem obsługa Visitor Center jest bardzo gościnna polewając wyjątkowe whisky jeśli zauważy zainteresowanie i wiedzę zwiedzających. To był naprawdę intensywny i dobry dzień dla całej 8! Jutro kolejne atrakcje a będziemy w Isle of Jura a także w moim zdaniem najlepszej destylarni na Islay! Ktoś wie jakiej?:) /Grzegorz
Piątek, godz. 24.00 (Daniel)
Chociaż dzisiaj jest piątek i ze łzami w oczach chciałbym opisać dzień dzisiejszy to niestety, first things first! Trzeba się trzymać porządku i napisać kilka słów o czwartku.
Na śniadanie ryba z jajkiem sadzonym. 😉 Brzmi to dziwnie ale cała grupa bardzo chwaliła. Potem wyruszyliśmy w podróż na wyspę Jura. Piszą o Jurze, nie można nie napisać, że populacja ludzka na tej wyspie wynosi 185 osób a Jeleni ok. 5000. I oczywiście po drodze spotkaliśmy pięknego Jelenia z bardzo ładnym porożem. Cała ósemka wyszła z samochodu i robiła mu zdjęcia, a Jeleń dumnie pozował. 😉 W oddali widzieliśmy wiele kolejnych Jeleni. Pod tym względem wyspa zasługuje na wyróżnienie. Gdy przez wyżynę przejechaliśmy i zjechaliśmy do zatoki gdzie położona jest destylarnia Jura naszym oczom ukazał się zachwycający widok. Akurat wyszło słońce i morze oraz miasteczko prezentowało się pięknie. Destylarnia też wyglądała atrakcyjnie. W tym przypadku miłe złego początki.
Sam podstawowy tour prowadziła przewodniczka o albo niewielkiej wiedzy albo małej umiejętności jej przekazywania. Chociaż była miła mieliśmy wrażenie, że czasami mija się z prawdą. Jakkolwiek destylarnia bardzo ładna i warta zwiedzenia w mojej opinii. Potem spróbowaliśmy aż 8 różnych wersji Jury. Bardzo, bardzo słabe. Na oceny jeszcze przyjdzie czas, ale to był najsłabszy element tego dnia. Jako tako na plus wyróżniła się wersja 21-letnia oraz festiwalowa.
Podziwiając Jelenie i będąc poganianym na jednopasmowej dróżce przez wielkiego tira szybko przenieśliśmy na Islay. By tam … reszta już godzinę.
Degustowaliśmy takie rzeczy: jaka to może być destylarnia? Moja ulubiona (Grzegorz) czyli Bunnahabhain ! Jak wrażenia?
Z. owocowy, troszkę ostry ale przyjemny. Jagody, poziomki – espresso.
S. Na początku kremowy, owocowy, truskawkowy, jeżyny a po chwili już ostrzej,
F: Całkiem długi, herbaciany, dzika róża, orzechy plus troszkę pieprzu. Lekka goryczka na koniec.
Ocena: 4,5
2. Sherry Oloroso, 13 lat, 59.9%,
Z. Zamsz, skóry plus nalewka z malin. Głęboki zapach – herbata owocowa- w tle lakiery, lekki dym.
S. Wędzone śliwki, maliny – dymne nuty ale delikatne. Kardamon, pieprz plus cynamon. Dodatkowo migdały, herbatniki plus ciasto drożdżowe.
F: Długi , leśne owoce plus smażone jabłka z cynamonem. Czekolada z wanilią.
Ocena: 6,5
3.Unpeated, 13 lat, (10 lat w beczkach po Bourbonie i 3 lata w Pedro Ximenez) 52,3%
Z. Intensywnie. Wanilia, kwaśne jabłka, brzoskwinie, marcepan – świeże drewno, jagody ze śmietaną. Troszkę warzywny ale i różany. Amaretto, likier czekoladowy.
S. Petarda. Owocowa, przyprawowa – mango, kokos, sernik cytrynowy, wanilia ale też wiśnie w zalewie.
F: Długi i słodziutki. Bardzo przyjemny – także trochę przypraw.
Ocena: 7,5
4. Peated 8 lat, Sherry Oloroso, 60.2%, beczka nr 3657
Z. Miłe połączenie owoców i dymu. Pięknie się przegryzło tworząc idealne proporcje. Jagody, przyprawy, suszone owoce.
S. Słodziutkie na początki, żelki haribo, landrynki a po chwily przyjemny dym.
F: Intensywny i przyjemny. Bardziej owocowy a po chwili bardziej dymny. Cudowne.
Ocena: 7,5
5. Peated 8 lat, Sherry Oloroso 60.1%, beczka nr 3660
Z. Kolejne miłe połączenie owoców i dymu. Jeszcze bardziejintensywne. Czekolada, rodzynki, sliwki, dym
S. Czekoladowa, wiórki kokosowe, dym, orzechy plus suszone śliwki także kawa z cynamonem.
F: Bardzo długi i ntensywny. Rodzynkowo – dymny. Na końcu owoce egzotyczne. Rzadko zdarza się tak kompleksowa 8-letnia whisky.
Ocena: 8
Pokonując naprawdę wąską i krętą drogę dotarliśmy do destylarni Bunnahabhain. Tutaj wzięliśmy udział w warehouse degustation a tematem przewodnim całej wizyty w Bunna była maturacja whisky. Na tym się skupiliśmy! Rewelacyjna przewodniczka – Ester – doskonale wszystko opowiadała. Do degustacji mieliśmy 5 whisky i uwaga: wszystkie prosto z beczki, w edycji single cask oraz cask streght oczywiście. Co więcej – wszystkie wersje beczek były po sherry w wieku od 7 do 13 lat.
Sam opis poszczególnych whisky zamieściliśmy już po powrocie do domu, gdzie na spokojnie przygotowaliśmy notki degustacyjne. Natomiast nasze oceny rozpoczynały się od 4,5 i skończyły na 8!. Dla tak młodych whisky to naprawdę świetny wynik. Co więcej na miejscu można było kupić buteleczki 0,2l każdej z degustowanych whisky w cenie 30 lub 35GBP co wydaje nam się naprawdę dobrą ceną za oferowaną jakość.
Mam wrażenie, że słowa nie są w tej chwili w stanie oddać jak nam było fajnie w pięknie położonej Bunnahabhain. Wracają zatrzymaliśmy się na obiad w Bellygrant Inn, który uznano za Whisky Bar of the Year 2015.
W pubie tym zdecydowałem się na dram whisky Ardbeg – wersja Feis Ile z 2011 roku z beczki po Sherry Pedro Ximenez. REWELACJA. To miało być takie wprowadzenie do naszej piątkowej (dzisiejszej) wizyty w Ardbeg. Wizyty, którą wiem, że będę wspominał do końca życia. W końcu nie często ma się okazje być tak przyjętym i degustować takie whisky jakimi nas tam uraczono. Ale o tym już wkrótce.
Aktualizacja Niedziela 9.00, Wspominam sobotę w Ardbegu – Daniel
Ardbeg. Ten dzień będę wspominał ze łzami w oczach. Smutku i radości. Smutku, że być może nigdy się on nie powtórzy (bo wykończyliśmy ostatnie whisky) i radości, że dane było nam to przeżyć. Jakże piękny był to dzień pomimo przelotnych deszczów. O destylarni Ardbeg jako miejscu do odwiedzania słyszałem wiele … złego. Bardzo komercyjna i bardzo turystyczna. Podsumowując nic fajnego dla miłośników whisky. Taaaak. Niewiem kto rozpowszechnia te nieprawdziwe opinie.
Ardbeg wita nas z daleka. Wyłania się zza wzgórza i widać piękny pagody na tle morza i pięknej skalistej linii brzegowej. Po chwili widzimy cały kompleks. Pięknie przygotowany. Wita nas Jackie, która dość często wygrywa nagrody Manager of The Year. Ten dzień w Ardbegu był niezwykły również dla nich – ich pracownik brał ślub i ceremonia ślubna odbywała się w jednym z pomieszczeń Ardbega. Widzieliśmy piękny ołtarz przygotowany z trzech beczek ;).
Destylarnia Ardbeg może i jest przygotowana pod turystów ale absolutnie nie zatraciła swojego uroku. Dobrze wybielone wszystkie budynki, napisy i loga prawie wszędzie, pomnik z Alembika przy wejściu do Ardbega, placyk z wymalowanym logo czy ściana przyozdobiona w tematyczne obrazy – to wszystkie jednak nie było przesadzony a nadawało fajnego i miłego nastroju. Tak jak Old Klin – kawiarnia, restauracja i sklep w jednym.
Naszą „very rare tour” rozpoczniemy za 30 minut. Najpierw kawa i bułeczki. Ross nasz przewodnik również podaje nam bułeczki i mów, że są świeżuteńkie – właśnie co wyszły z pieca! Ach Ross, młody chłopak, pracuje w Ardbegu 4 lata, ale Jackie mówi, że to on nas oprowadzi, bo jest ekspertem w zakresie produkcji i ostatnio obronił się z czegoś tam na czymś tam. Nie pamiętam, ale napisał pracę związaną z produkcją whisky.
To ciekawy dość wątek poboczny – chyba trzech czy czterech naszych przewodników pracowało w danej destylarni krócej niż pół roku. Na pewno w Caol Ila, Jura i Kilchoman. Mam wrażenie, że w jeszcze jednej destylarni tak było. Więc czteroletni staż Rossa na tle innych przewodników to chyba całkiem sporo.
Gotowi ruszamy za Rossem do pierwszego pomieszczenia, żeby posłuchać wprowadzenia o historii Ardbega. Ale jak to Ross wtedy powiedział to jest bardzo unikalna wycieczka, więc nie możemy mówić o whisky bez whisky. Do naszych rąk powędrował sampel Ardbega z 1972 roku z beczki nr 1146 31 lat, 49,5%. (whiskybase) Coś absolutnie pięknego. Ardbeg na 9! Nie mam tutaj żadnych wątpliwości. Bardzo złożony, oleisty, torfowy i morski a jednocześnie słodki. Z wyczuwalnymi dla mnie delikatnymi i pięknymi nutami szpitalnymi jak jod i stare bandaże. Myślę, że to nie nasza wina, że sam wykład zszedł na plan dalszy ;).
Następny sampel pochodził z 1972 roku z beczki po sherry. (nr wkrótce) Coś pięknego. Moja ocena to 8,5! Możemy tylko płakać, że ta butelka jest taka droga. Mam wrażenie, że dane mi było jej spróbować tylko raz w życiu. Wraz z końcem tego sampla przeszliśmy przez część procesu produkcji. Zobaczyliśmy w pewnym sensie unikalny MaltMill. Dlaczego unikalny? Ktoś odpowie? Widać to było na pierwszy rzut oka, a nawet zakrzyknąłem, że to nie jest … w kolorze … Tylko co zatem? Doszliśmy do „washbacks” i spróbowaliśmy Ardbegowego piwa. Zadziwiająco słodkiego. Z dużą pianką. Mieliśmy też możliwość zrobić test zawartości alkoholu na tym etapie.
Still House niestety było jedynym miejscem, gdzie nie mogliśmy robić zdjęć. Ale czekał nas tam jeszcze jeden sampel z lat 70-tych. Powiem uczciwie, że to whisky bliska dla mnie absolutu. W tych dość głośnych warunkach przy pracujących Alembikach oceniam ją tylko na 9, chociaż mam wrażenie, że był najlepszy z nich wszystkich. Nie chcę dawać 10. Ale będę marzył o spotkaniu z nim sam na sam. Whisky absolutnie pełna, tłusta, kompleksowa, z najpiękniejszym nosem. Cudowne w tym wydaniu aromaty od owoców egzotycznych przez morze i kutry rybackie po szpitalne stare bandaże. Przejdźmy do konkretów. Był to Ardbeg z 1972 roku, beczka nr 861, 32 lata, 45.3%. (whiskybase) Zadziwiające, że w krótkim konkursie na tem zawartości alkoholu w tym samplu ja dawałem jej aż 55%. Konkurs wygrał Tomek, który dał jej 45.5% i w nagrodę dostał drama dziesiątki w Casku. Przyzwoity, ale od razu było czuć, że to nie ta liga. Niestety, nie mogliśmy zobaczyć samych magazynów z beczkami, ale i tak było pięknie. Wróciliśmy do pokoju degustacyjnego gdzie najpierw spróbowaliśmy młodej whisky spod znaku Almost There, a potem mogliśmy wybrać z dość szerokiego podstawowego zakresu cokolwiek do spróbowania. Różne rzeczy poszły w ruch … Ross był bardzo miły i potrafił się absolutnie znaleźć każdej sytuacji. Gdy rozmowa zeszła na dość młode single caski ardbega, lata 90-te i początek dwudziestego wieku przyznałem, że miałem przyjemność próbować już stare Ardbegi z lat 70-tych, ale kompletnie nie miałem możliwości spróbować nic młodego. Możnaby powiedzieć, że stary numer zadziałał. Ross szybko zorganizował sampla 10-cio letniego Ardbega z beczki po sherry nr 4581 , rocznik 2006, 57.6%! Chyba jeszcze nie ma go na rynku, ale już teraz mogę powiedzieć, że piękna sprawa. Ta młoda whisky otrzymała ode mnie pełne 7 punktów.
Pięknie podziękowaliśmy Rossowi, za ten „indeed very rare tour and much above expactations” i udaliśmy się na lunch. Ale to jeszcze nie był koniec naszej przygody w Ardbegu … Po lunchu mieliśmy zaplanowany dwugodzinny spacer po ciekawych miejscach w okolicy Ardbega, ale okazało się, że z tym spacerem był jakiś problem i zaproponowali nam coś innego w zamian. Najpierw zjedliśmy lunch. Polecam pyszny stek! Co prawda pomyliły mi się cyfry i jakoś myślałem, że jest za 7,95 GBP a był za 17,95 ale na koniec dnia nie miało to znaczenia. Lucky me!
Niespodzianką po lunchu była zamiana spaceru na yacht i zobaczenie destylarni od strony morza. Nasz przewodnik zapytał wprost: co wolicie – dzika przyroda czy po prostu spacer wzdłuż brzegu. Oczywiście wybrałem dziką przyrodę i po chwili „podskoków” na falach gdzie yacht pruł ponad 30 węzłów na godzinę a blady jak ściana Grzegorz trzymał się kieliszka mogliśmy podziwiać foki z małymi. Coś przepięknego. Jedno jest pewne – jeśli Grzegorz będzie kogoś namawiał na podróż yachtem na Islay to może i tę wycieczkę zorganizuje, ale do łódki raczej nie wejdzie. A naprawdę warto. Nasz przewodnik wziął nas na spotkanie z fokami a potem mogliśmy oglądać destylarnie Ardbeg, Lagavulin i Laphroaig od strony morza. Coś pięknego.
Na pamiątkę tego dnia zakupiłem Ardbeg Kildalton, żeby mi zawsze przypominał o tej przygodzie. Wspaniałej whisky i wspaniałych ludziach.
Dziękujemy wszystkim, którzy pomogli nam zorganizować ten tour i niezapomnianą wizytę w Ardbeg!
Zakończenie relacji już na spokojnie z domu w Warszawie. Ale utrzymujmy konwencję live 😉 / Daniel
Niedziela. Znowu padało. To niedobrze. Tego dnia mieliśmy przynajmniej na początek nieco inne plany, a w zasadzie brak planów. Zaplanowaliśmy wolne przedpołudnie. Niestety deszcz pokrzyżował mi i Grzesiowi plany zdobywania najbliższych szczytów górskich. Ekipa odpoczywała, niektórzy na piechotę odwiedzali najbliższe destylarnie, inni biegali, a my z Grzesiem pojechaliśmy za to w okolice latarni morskiej Port Ellen. Po drodze spotkaliśmy Highlandzkie/Szkockie krowy. To ważne, gdyż później w to miejsce mogliśmy przywieźć pozostałych. Przy latarni spróbowaliśmy małego sampelka wiekowego Bowmore’a. Poszliśmy w stronę uroczej zatoczki śpiewających piasków (singing sands) – tak są takie, a na koniec sprawdziliśmy trasę do Kildalton Cross.
W południe już w komplecie pojechaliśmy do Bruchladdich. Podstawowe zwiedzanie bez głębszej historii. No może jedynie udało się zostać zszokowanym ceną Black Art nr 5. I zobaczyliśmy beczki przyszykowane na kolejną edycję Black Art oraz piękną kolekcję Bruchladdich – większość wydanych edycji. Na wzmiankę zasłuhuje jeszcze Betty – alembik do Gin’u! I koniec historii. Przynajmniej ja opuściłem Bruchladdich i ich wypasiony w gadżety sklep bez większego żalu. Chyba już mieliśmy przesyt destylarni a tego dnia czekał na nas Kilchoman.
Kilchoman był bardzo piękny. Chyba cała ósemka zakochała się od pierwszego wejrzenie. Przywitał nas ciepłym spojrzeniem i pięknym uśmiechem. W ogóle nie przeszkadzało nam, że na degustacji otrzymaliśmy wszystkie znane nam wersje (Grześ znał wszystkie, ja bez jednej), większość ekipy też była dość dobrze obeznana w temacie Kilchomana. Aż szkoda … powinni jednak coś dla odwiedzających przygotować wykraczającego poza wypusty dobrze znane w Polsce. Ale tak jak wspomniałem, w ogóle nam to nie przeszkadzało, a nawet mogliśmy tam zostać jeszcze dłużej, tyle że już zamykali. Wszyscy mieliśmy wrażenie, że nas zachwyt nad uroczym Kilchomanem został odwzajemniony i zostaliśmy poczęstowani dwoma małymi samplami Kilchomana w wersji single cask z beczek po Bourbonie. Powiem szczerze, że złego słowa nie powiem. Miód w ustach. Pełne sześć. A na miejscu to prawie dycha pod takim byliśmy wrażeniem. Niektórzy już mieli dzwonić do domu, że nie wracają. A jeden jak wysłał zdjęcie z Alembikami to dostał zakaz powrotu. Naprawdę niewiem o co ten cały szum. Może dlatego, że tego dnia ja prowadziłem? Ze smutkiem, ociąganiem i jakąś taką melancholią ekipa opuszczała gościnne progi Kilchomana.
Rzut beretem i pojechaliśmy na plaże / do zatoki Machir Bay. Przepiękne miejsce i zdecydowanie warte odwiedzenia. Niektórzy z nas zażywali nawet kąpieli! Z Machir Bay wróciliśmy do Bowmore na późny lunch omijając po drodze barany i owce stadnie wychodzące na drogę. A w Bowmorze ciekawostka – rozłam grupy na pół. Proszę sobie wyobrazić, że część z nas już miała dość szkockiego jedzenia (owoce morza, burgery, chipsy i inne takie) i poszła do chińczyka. Przepyszna odmiana – polecamy chińczyka w Bowmorze. Ach to była niedziela więc wieczór przy czym kto lubi upłynął nam na oglądaniu finału Mistrzostw Europy. A że mecz był dość nudny można było przy okazji pograć w kanastę zgodnie z zasadami Pijanowskiego.
Poniedziałek. Dzień ostatni. / Daniel
Tego dnia mieliśmy tylko jedną wizytę w destylarni, ostatnią, która nam pozostała i moją ulubioną z różnych powodów (Tu i Tu). Dlatego tego dnia nie prowadziłem ja tylko Grześ. Umówieni na degustację i zwidzanie. Marzył mi się ich najlepszy Craftman Tour ale byliśmy w tzw. „cichym sezonie” kiedy whisky nie produkowano, a poddawano konserwacji wszystkie maszyny. No i w tym cichym sezonie craftmen tour była niedostępna. Udało mi się jednak powołać na znajomości zadzierzgnięte na WhiskyShow w Londynie i mieliśmy obiecany „complementary dram in voult numer 1” z menedżerem destylarni. Nie wiem czy wiecie jak to jest ze Szkotami i ich gościnnością … Oni czasem coś obiecują … Na koniec powrócę do tej myśli.
W każdym razie przynajmniej ja wiedziałem, że nic niewiem. 😉 Sklep i centrum dla zwiedzających Bowmore jest bardzo przyjemne. Degustacja okazała się na bardzo przyzwoitym poziomie – mieliśmy do dyspozycji New Make’a oraz cztery Bowmore wraz z ostatnim Devil’s Cask. Potwierdziło się, że mnie on po prostu smakuje. Po raz kolejny miałem okazję go degustować i po raz kolejny oceniam go na 5,5 punktu, a może nawet pełne sześć! Miejsce degustacji w centrm dla zwiedzającym jest bardzo ładne. Można poczytać o historii, popatrzeć na ich niektóre stare i kultowe wypusty jak Black Bowmore czy Sea Dragon. Wystawiony był również Bowmore 1957 w kryształowej karafce. Z okien widok był na zatokę. Na miejscu można kupić na dramy kilka wersji Bowmore, m. in. 23 letnią z beczki po porto (25 GBP) i 25 letnią (20 GBP). Dziewczyna prowadząca degustację nie szczędziła nam whisky i obiecała, że po zwiedzaniu dostaniemy jeszcze jednego drama. Poprzestaliśmy więc na tym co było w degustacji na początek. Swoją drogą dziewczyna prowadząca degustację wydawała mi się na wstawioną.
Po degustacji na spokojnie udaliśmy się na zwiedzanie destylarni … Przewodniczka też wydawała się być wstawiona. 😉 Może tego dnia w Bowmore była jakaś impreza? Dla nas tylko lepiej po zwidzanie było na dużym luzie, a sama destylarnia okazała się naprawdę ładna, żeby nie powiedzieć urocza. Co więcej, wszędzie można było robić zdjęcia! W wielu destylarniach jest niestety zakaz robienia zdjęć m. in. przy młynie, kadziach zaciernych i alembikach. Na sam koniec zwiedzania objawił się menedżer – David Turner – i zabrał nas do słynnego Voult nr 1. Słynnego, dlatego, że podobno wszystkie najstarsze i najsłynniejsze beczki są tam przechowywane. Tam leżakowały m. in. beczki do kolejnych wersji Black Bowmore czy Bowmore 1957. BTW szykowana jest kolejna edycja Black Bowmore 50-cio letniego. Jeśli mnie pamięć nie myli wyjdzie na rynek w cenie 20 tysięcy funtów. Można się jedynie zastanawiać jaki będzie miała wpływ na ceny aktualnie dostępnych na aukcjach poprzednich edycji Black Bowmore.
W magazynie mogliśmy spróbować dwie whisky prosto z beczek – jdną po bourboni i jedną po sherry. Brałem już udział w kilku degustacjach prosto z beczki, ale ta mnie zaskoczyła pod wieloma względami. Poprzednie beczki były albo uprzednio otwarte, ale ledwo zakryte gumowymi korkami. A tu samo otwieranie beczki było mocne: menedżer przyfasolił w beczkę chyba z całej siły i huk się rozszedł po całym magazynie. Bourbon otworzył się łatwo, ale beczkę po sherry trzeba było walnąć kilka razy. Menedżer wyjął szklankę z pudełka do połowy i spytał kto chce … trochę byliśmy zdezorientowani bo w innych destylarniach czasami mniejszą ilością whisky trzeba było się dzielić. A tu każdy dostał po pół szklany. Tak, tak, degustowaliśmy w Voult nr 1 w szklankach. Najpierw wersję po bourbonie, a potem po sherry. Przyznam szczerze, że ta degustacja mnie zaskoczyła i uderzyła do głowy. Atmosfera przy tym była wyśmienita! David odpowiadał na masę pytań i nawet sporo tam posiedzieliśmy. Było to bardzo edukacyjne spotkanie. Dosłownie o wszystko związane z maturacją można było się zapytać o otrzymać mam wrażenie naprawdę szczere odpowiedzi. Aż żal było wychodzić, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
Wróciliśmy z menedżerem do centrum dla zwiedzających i baru z dramami whisky. Chyba był świadomy gry nas zapytał co byśmy chcieli. Chyba każdy spróbował wersję 25 letnią (moja ocena to 6,5 pkt) i 23 letnią po porto (7 punktów).
Ja za to miałem Bowmore’a z 1965 roku, beczka nr 47. I to nie jakiś tam sampel, a miniaturka. Pokazałem menedżerowi, otworzyłem, polałem i zapytałem: Czy to jest Bowmore, bo z miniaturkami nigdy nic nie wiadomo? Odpowiedź: It’s absolutly Bowmore! An old and very good Bowmore bardzo mnie ucieszyła. Sytuacja związana z tym Bowmorem też mnie mocno zaskoczyła, ale tu szczegóły zachowam dla siebie. W każdym razie ja swoją połowę wciąż mam. To był moment kiedy akurat degustacja w szklankach mocniej uderzyła mi do głowy i stwierdziłem, że go nie docenię w tym momencie. A, że później nie było już czasu wrócił ze mną do domu i czeka na chwilę spokoju. 😉
Odnośnie Bowmore to jeszcze wyjaśnię dwie sprawy. Dlaczego degustowaliśmy whisky w szklankach? Bo menedżer pomylił pudełka ze szkłem 😉 Ale uczciwie przyznam, że stratni na tym nie byliśmy i chyba nikt z tego powodu nie narzekał. Druga sprawa to moje prywatne określenie „szkocka gościnność”. Już kilka razy mi się tak zdarzyło, że Szkoci coś obiecywali, a potem ciężko było uzyskać od nich potwierdzenie tych obietnic. Mnie też było głupio tak wprost potwierdzać wszystko, bo może to trochę grubiańskie by było. Natomiast Szkocka gościnność to dla mnie coś co Szkoci najpierw obiecują, potem nie potwierdzają, a na koniec dotrzymują słowa w sposób, który przerasta wcześniejsze obietnice i oczekiwania. Niech żyją Szkoci!
Wracając do naszego domu w Port Ellen chyba wszyscy byliśmy szczęśliwi. Piszę chyba, bo niewiem jak Grześ, który tego dnia nie mógł degustować gdyż prowadził nasz samochód. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy Laphroaig Peat Moss i przy ich nowoczesnym sprzęcie do wydobywania torfu zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć.
Przyznam szczerze, że mnie ciężko jest sobie wyobrazić lepsze zakończenie wyjazdu niż ten dzień w Bowmore.
Wtorek to smutny dzień, opuściliśmy promem z Islay pozostawiając za sobą naprawdę piękne widoki. Mam nadzieję, że nie na długo. We mnie jest pragnienie szybkiego powrotu w te miejsca.
Zdjęcia wkrótce!
Tagi: 2016, Ardbeg, Bowmore, Bunnahabhain, Caol Ila, Islay, Jura, Kilchoman, Lagavulin, Laphroaig, WhiskyTour
Byliście na wycieczce moich marzeń;) „zazdrość” to jedyne słowo jakie plącze mi się po glowie po przeczytaniu tej relacji. Ech… Az wieczorem machnę Ardbegi jakie mam w domu;)