W jeden dzień

Bartosz Z

Bartosz Ziembaczewski. Zdjęcie otrzymane od autora tekstu.

Bartosz Ziembaczewski:

Mógłbym napisać, że długo wyczekiwany festiwal już za nami, jednak wcale nie…Tak naprawdę z ręką na sercu,to w ogóle nie miało mnie tam być, co zresztą było jedną z przyczyn wielu moich ostatnich zmartwień.

Gdy tylko dowiedziałem się o Warsaw Whisky Fest wiedziałem że to się nie uda. Pracę zazwyczaj w piątki kończę ok 22 a jak na złość w ten planowy weekend niedziela również wypadała jako dzień pracujący. Na dodatek do tego wszystkiego dołączały wszelakie grypy, kaszle i katary, które skutecznie odbierały chęć do planowania czegokolwiek ale…

No właśnie ale…!! Przecież to pierwszy Warszawski Festiwal, a Warszawa od dawnej stolicy Polski nie tak daleko zatem…trzeba dopiąć budżet a jak wiadomo koniec miesiąca, sprawdzić połączenia, przygotować wszystko na niedziele tak aby po powrocie wskoczyć szybko do łóżka i choć chwilkę pospać. Zatem do dzieła!Uda się!!!

No nie ma szans…nie uda się przecież. Połączenia w strasznych porach, ceny biletów to koszmar, choróbsko się wykluwa a budżet…święta, wydatki a w przyszłym roku ślub…no ale jeśli człowiek ma naprawdę jakąś pasję jest dla niej w stanie zrobić naprawdę bardzo wiele.
Moja przygoda, a w zasadzie nasza przygoda (tak drodzy Państwo, moja narzeczona jest również miłośniczką złotego trunku tylko Ona bardziej w sposób bezpośredni, bez wnikliwego studiowania ksiąg jednak powoli wchodzi w ten Świat i daje się zarazić) bo wyjechaliśmy razem rozpoczęła się o 3 nad ranem w sobotę. Trzy godziny snu, które udało się wygospodarować tej nocy na razie nie dawały się we znaki tak bardzo (emocje i radość oczekiwania robią swoje), zatem o 4.53 ruszyliśmy autobusem do Krakowa na pociąg. 5.25 – szybkim krokiem wędrowaliśmy między peronami (tutaj wielkie podziękowania dla pewnej dużej sieci fast food za poranną darmową kawę, która pozwoliła przetrwać poranek i dodała sił do dalszej podroży) tak aby ok 20 minut później zająć miejsce w średniej klasie wagonie linii TLK. Nie warto rozpisywać się co się działo po drodze. Raz gorąco, raz zimno, dzieci skaczące po fotelach, krzyk rodziców i inne tego typu przygody to chleb powszedni. 40 minut opóźnienia i po 4 godzinach jesteśmy w Warszawie. Posiłek, pytanie o drogę i bezpośrednio tramwajem pod centrum gdzie miał odbywać się WWF.

W kolejce stanęliśmy jako jedni z pierwszych i już po kilku minutach z radością dzierżyliśmy w dłoniach piękne kieliszki typu tulipan z logo festiwalu.

Bartosz Z

Warsaw Whisky Fest. fot. BZ

 

Pierwszy rzut oka na stoiskach i człowiek poczuł się jak dziecko gdy spotyka bohaterów swoich młodzieńczych opowieści. Po prawej stronie stoisko Stilnovisti z pięknym lodowym logo, z którego dumnie sączyła się whisky a obok zaś Krzysztof Maruszewski z drinkiem w dłoni. Na kanapie rozsiadł się Colin Hampden – White przeglądając nowy magazyn Whisky.

– Dzień dobry, zapraszamy – z serdecznym uśmiechem zagadnął Jarosław Buss, jeden z organizatorów całej imprezy.
Wszyscy Ci ludzi ludzie, którzy są dla mnie wielkim autorytetem w dziedzinie Whisky i nie tylko, znani mi jedynie z gazet bądź z internetu w jednym miejscu na wyciągnięcie ręki. Wiedziałem już, że to był dobry pomysł aby tutaj przyjechać.

Wolnym krokiem ruszyliśmy wśród stoisk tak aby zaplanować trasę i poznać interesujące nas trunki zgodnie z zasadą od tych najlżejszych do mocno torfowych na samym końcu i doświadczyć pełnej palety smaków i zapachów zarazem. Zaczęliśmy delikatnie, z uwagą delektując się “wodą życia” by stopniowo zagłębiać się coraz bardziej w ten płynny Świat.

Kolejne degustacje oraz przemiłe rozmowy z wystawcami doprowadziły nas do tego, że zatraciliśmy się w czasie a nieubłaganie zbliżała się 17, czyli pora kiedy musieliśmy wyruszyć w drogę powrotną do Krakowa…
Wychodząc, zupełnie przypadkiem zaglądnęliśmy na stoisko przy którym zrobiło się dość tłoczno z powodu jak się później okazało pewnej butelki.

La Maison du Whisky – Francja. Wesoły jegomość ze śmiesznym akcentem opowiadał o destylatach znajdujących się przed nim, aż w końcu w moim małym kieliszku wylądował 10 letni Bunnahabhain (jestem wielkim miłośnikiem Bunnahabhain zatem miałem okazję zatracić się przy kieliszku raz jeszcze) i wtedy się zaczęło. Najmilsze wspomnienie z festiwalu to ta niepozorna butelka Artist #4.Po prostu powaliła mnie z nóg! Mimo iż moje kubki smakowe dostały już ogromna porcję wysiłku przez ostatnie godziny, to jednak ten trunek wywarł na mnie największe wrażenie. Ta głębia smaku sherry, pomarańczy, skórki z cytryny a zarazem orzechów, czekolady i wielu innych doznań smakowych pozostała i zapewne pozostanie na długi czas w mojej pamięci. Z żalem około godziny 17 musieliśmy opuścić budynek targów przy Marynarskiej w ostatniej chwili wstępując jeszcze do sklepu…i w sumie mógłbym tam zostać.

BZ3

Słynnna Bunna na WWF. fot. BZ

 

Półki uginające się pod ciężarem znamienitych trunków, te kolory i wystrój…genialne…może kiedyś w Krakowie powstanie taki. Oby!
Zaopatrzyliśmy się w butelkę 15 letniej GlenDronach i pędem ruszyliśmy na Dworzec Centralny. Zmęczenie powoli dawało o sobie znać jednak myśl, że za parę godzin położymy się się w ciepłym łóżku i na spokojnie poukładamy sobie ten ogrom atrakcji i wydarzeń dodawała otuchy ale cóż…

Już na miejscu dowiedzieliśmy się że pociąg będzie opóźniony co najmniej 120 min. Co gorsza dochodziły do nas komunikaty, że w ogóle nie przyjedzie. Chaos, zmęczenie stres związany z powrotem na czas (niedziela – praca od 10.00;/) wygrały… zrezygnowani przesiedzieliśmy w jednej z kawiarni do czasu przyjazdu pociągu.

Złość, bo przecież mogliśmy dłużej zostać na festiwalu, męcząca podróż i w końcu upragnione łóżko o 3 w nocy oraz krótki sen mogy zniszczyć ten dzień, ale tak się nie stało. Warto było tam być i pomimo wszelkich przeciwności warto było się zdecydować na tą morderczą podróż. Wspomnienia, wspomnienia, i jeszcze raz wspomnienia… te radosne gdy wystawcy częstowali moją wybrankę likierem bądź innym trunkiem na bazie whisky, gdy ta uśmiechając się biegła po swojego ukochanego Bowmore 15yo, oraz te smutne gdy siedząc bezczynnie na dworcu człowiek żałował że nie mógł uczestniczyć dalej w festiwalu oraz że nie zostanie na drugi dzień by spotkać się z Charlesem Macleanem, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Może w przyszłym roku?! Pozostaje nadal się szkolić i poznawać ten piękny Świat i mieć nadzieje, że pasja kiedyś przerodzi się w zawód bo nie ma nic piękniejszego niż łączyć pracę z pasją.

Drogie Panie i drodzy Państwo, uroczyście oświadczamy, że I Warsaw Whisky Fest był świetny i teraz w kalendarzu oprócz wyczekiwanych świąt i innych cennych wydarzeń na stałe zapisujemy datę tego wydarzenia.

BZ4

Warsaw Whisky Fest. fot. BZ

 

 

Gratulujemy wyróżnienia i prosimy o przesłanie informacji jak smakowała nagroda.

Gratulujemy! – Grzegorz i Daniel

Prezentujemy nagrodzone teksty:

I miejsce i nagrodę główną otrzymuje Kamil Idzikowski – Port Ellen*, 19 lat, od The Bottlers oraz 2 kieliszki degustacyjne WhiskyMyWife.

II miejsce i nagrodę otrzymuje Marcin Chwedczuk  – Ardbeg* Amazing Cask, od Malts of Scotland  oraz kieliszek degustacyjny WhiskyMyWife.

III Miejsce i nagrody* w postaci dobrej whisky otrzymują:

Wyróżnienie i nagroda specjalna: Marta Milewska.

 

Daniel Lichotam redaktor Whiskymywife

 

komentarze zamknięte