Okiem żółtodzioba.

IMG_3521 (1280x853)

Warsaw Whisky Fest. Wybór z destylarni Arran na stanowisku sklepu Pinot. Fot. DL

 

Paweł Brendel:

Warsaw Whisky Festiwal – Okiem Żółtodzioba

Ze smutkiem ale i nie małą dozą satysfakcji opuszczałem lobby budynku NewCity po pierwszym w Warszawie festiwalu dla miłośników whisky. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, iż incjatywa spotkała się z dużym sukcesem, odzew gości był co najmniej spektakularny (momentami przejście między alejkami graniczyło z cudem, a nieudanych podejść do stoiska Douglas Laing & Co. nie jestem wstanie zliczyć) i nie wyobrażam sobie by organizatorzy mieli poprzestać na pierwszej edycji. Mimo, że świat whisky skrywa przede mną jeszcze wiele tajemnic, bardzo cieszę się z uczestnictwa z festiwalu i jakiekolwiek wątpliwości, czy jest on dedykowany również dla początkujących fanów wody życia zostały szybko rozwiane. Ale po kolei…

Jak na żółtodzioba przystało, z pewnością nie udało mi się wyciągnąć z festiwalu najlepszych smaczków jak i popełniłem zatrważającą ilość mniejszych lub większych błędów i wtop. Oby tylko udało się część z nich wykluczyć w trakcie kolejnej edycji. Podróż po WWFie zacząłem od stoiska Aberlour i Glenlivet, głównie zachęcony degustacją tego pierwszego. Degustacja połączona z interesującą rozmową z osobami odpowiedzialnymi za ten stand zachęciła mnie do późniejszego sprówania A’bunadh. Zanotowane. Możemy ruszać dalej.

Kolejnym przystankiem na mojej drodze było stoisko Ardbega i Glenmorangie. Malta z Islay postanowiłem zostawić sobie na koniec festiwalu (chyba nie ‘dorosłem’ jeszcze do dymnych whisky z tej małej szkockiej wyspy) i przeszedłem od razu do sedna – The Lasanta’y. Dodatkowe leżakowanie w beczkach po sherry nadaje tej whisky nie tylko wyrazistego bursztynowego koloru, ale także wyraźnie owocowy posmak z nutami wanilii i śliwek. Następnie zatrzymałem się na dłuższą chwilę przy Glenfarclasie. Destylarnia, położona (jak mi przekazano) niecałe 10 km od mojej ulubionej destylarni – Balvenie – miala do zaprezentowania w trakcie festiwalu swoje podstawowe malty od 10-letnie począwszy kończąc na 25letniej, której sample udało mi się zaopatrzeć. Udało mi się zamienić dłuższa rozmowę z wystawcami z Glengoyane i spróbować kilku ich produktów. Najbardziej do gustu przypadła mi 10-letnia whisky, czyżby więc nie zawsze im starsze tym lepsze? A może to ze mną jest coś nie tak? Cóz, pewnie nie prędko się o tym przekonam.

Poprzez stoiska Angus Dundee, Suntory, Kavalan i kilka innych, dotarłem do moich dwóch największych odkryć tego festiwalu. Pierwsze z nich odnalazłem na standzie sklepu Pinot – whisky od najmłodszej (po Kavalanie) destylarni na Festiwalu czyli Arran, a konkretniej edycja Amarone Cask Finish. Ten stosunkowo młody trunek (9-letni) ostatnie 9-12 miesięcy dojrzewania spędził leżakując w beczkach po winie Amarone. Zastosowany przez Arrana zabieg daje temu maltowi piękny rubionwy kolor i słodko-owocowy, wymieszany z cynamonem i malinami smak. Niesamowite, jak znaczącemu winnemu wpływowi uległo to (dosyć proste) whisky. Byłem tak mile zaskoczony, że kompletnie zapomniałem o Old Pulteley’u, również prezentowanemu na tym stoisku. Zapewniono mnie, że jeśli pojawię się w siedzibie sklepu Pinot na Wilanowie, uda nam się ustalić przystepną cenę ze Arrana Amarone. Cóż jako, że z Ursynowa nie jest daleko, prawdopodobnie uda mi się pojawić w Pinocie w ramach grudniowego ‘treat yourself’ i zaopatrzyć w jedną butelkę.

IMG_3519 (1280x853)

Stoisko Pinot podczas WWF. fot. DL

 

Na drugie odkrycie nie musiałem długo czekać, bo odnalazłem je tuż obok – na stoisku Amruta. Wersja standard (kolejny owocowo-słodki malt – chyba nie trudno się domyślić w jakich smakach preferuję), ale jeszcze bardziej Amrut Fusion o wyraziście dymnym, aczkolwiek zaskakująco nieprzytłaczajcym akcencie, wprawił mnie w szczere osłupienie, jak dobre smaki oferuje ta indyjska destylarnia.

Dzieląc się swoimi przemyśleniami odnośnie festiwalu, nie mogę odnieść się do swoich wpadek. Po pierwsze, powinienem zabrać ze sobą coś w czym mógłbym zanotować swoje doznania w trakcie degustacji – po tygodniu od festiwalu ledwo pamiętam jak smakowały poszczególne whisky, lub co gorsza, czego udało mi się spróbować (nie mogę sobie darować, iż nie zapisałem sobie ilu letniego Glen Moray’a od Duncan Taylor udało mi się zkosztować). Po drugie, przyjście jako ‘samotny jeździeć’ raczej się nie sprawdza – zdecydowanie lepiej byłoby dzielić się swoimi przemyśleniami z kimś innym, więc w przyszłym roku nie odpuszczę mojej bandzie niezdecydowanych znajomych. Odnośnie robienia zdjęć na festiwalu, trochę byłem zmieszany i nie chciałem się przepychać co zaowocowało tym, że dobrych zdjęć udało mi się zrobić ledwo 4. Dodatkowo w przyszłym roku nie odpuszczę uczestnictwa na Masterclassie jak i zdecydowanie większego budżetu.

Warsaw Whisky Fest 2014 to na pewno wielki sukces i organizatorzy mogą być z siebie dumni. Liczę, że w przyszłym roku uda im się utrzymać tak wysoko postawioną poprzeczkę (a nam zobaczyć choćby 50-letniej Highland Parka, na którego bardzo liczyłem).

 

Gratulujemy! – Grzegorz i Daniel, 

Prezentujemy nagrodzone teksty:

I miejsce i nagrodę główną otrzymuje Kamil Idzikowski – Port Ellen*, 19 lat, od The Bottlers oraz 2 kieliszki degustacyjne WhiskyMyWife.

II miejsce i nagrodę otrzymuje Marcin Chwedczuk  – Ardbeg* Amazing Cask, od Malts of Scotland  oraz kieliszek degustacyjny WhiskyMyWife.

III Miejsce i nagrody* w postaci dobrej whisky otrzymują:

Wyróżnienie i nagroda specjalna: Marta Milewska.

 

Daniel Lichotam redaktor Whiskymywife

komentarze zamknięte